Misterium Coniunctionis - Etap 1

Misterium Coniunctionis - Etap 1 (Unio Mentalis)

Konfrontacja z nieświadomością - medytacja - unio mentalis 

Wyrażona w języku filozofów hermetycznych konfrontacja świadomości (osobowości „ja”) z jej tłem, czyli z tzw. cieniem, odpowiada aktowi zjednoczenia ducha i duszy w formie unio mentalis wyobrażającej pierwszy etap coniunctio. To, co ja określam dziś mianem konfrontacji z nieświadomością, dla alchemika oznaczało „medytację”, o której Martinus Rulandus powiada: „Mówi się o medytacji, gdy ktoś rozmawia z kimś innym, ale niewidzialnym, na przykład z Bogiem, którego wzywa, z samym sobą albo z własnym dobrym aniołem”.

Tę nieco optymistyczną definicję należy jeszcze uzupełnić, wskazując na stosunek adepta do swego spiritus familiaris, po którym spodziewa się, że jest istotą dobrą. Merkuriusz na przykład jest pod tym względem kimś, komu – jak dowodzą świadectwa alchemików – nie za bardzo można ufać. Gwoli psychologicznego zrozumienia drugiego etapu coniunctio, czyli zjednoczenia unio mentalis z ciałem, należy uprzytomnić sobie, jak przedstawia się ów stan psychiczny powstały w wyniku z grubsza kompletnego poznania cienia. Wiadomo, że cień jest najczęściej zasadniczo przeciwny osobowości świadomej. Przeciwieństwo to stanowi przesłankę do zaistnienia sytuacji, gdy otworzy się ów spust, z którego wypływa energia psychiczna. Bez przeciwieństwa nie powstanie niezbędne po temu napięcie. W chwili, w której u dzieła znajduje się znaczna doza energii psychicznej, nie tylko można, ale wręcz należy się spodziewać, że pojawi się odpowiednie napięcie i że da o sobie znać wewnętrzna opozycyjność. Przeciwieństwa są siłą rzeczy natury charakterologicznej. Istnienie cnoty pozytywnej polega na odniesieniu zwycięstwa nad tym, co jej przeciwne, a zatem nad odpowiadającym jej grzechowi. Cnota pozbawiona oponenta byłaby blada, nieskuteczna i nierzeczywista. Skrajna opozycyjność cienia w jego relacji do świadomości zostaje złagodzona i zapośredniczona za sprawą komplementarnych i kompensacyjnych procesów nieświadomych. Ze zderzenia się tych procesów ze świadomością powstają w końcu symbole jednoczące.

Konfrontacja z cieniem powoduje zrazu powstanie stanu martwej równowagi, zastoju uniemożliwiającego podejmowanie decyzji moralnych, powodującego, że przekonania stają się nieskuteczne czy wręcz niemożliwe. Wszystko staje się wątpliwe, toteż alchemicy trafnie określali ów stan mianem nigredo, tenebrositas, chaos, melancholia.  Słusznie zatem uznaje się, że stan ów stanowi punkt wyjścia dla opus magnum, albowiem w rzeczy samej niepodobna wręcz odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób w tym stanie rozszczepienia i rozdarcia należałoby wyjść na spotkanie rzeczywistości. W tym miejscu muszę jednak zwrócić uwagę mym czytelnikom – jeśli nie są bliżej zaznajomieni z alchemią ani ze współczesną psychologią nieświadomości – uwagę na fakt, że dziś jedynie nader rzadko można się znaleźć w takim położeniu. Żaden człowiek nie ma już ochoty na to, by z wytrwałością badacza zmagać się z substancjami magicznymi, znamy zaś jedynie niewielu, którzy na własnej skórze poczuli skutki analizy nieświadomości, nikt zaś, by tak rzec, nie wpadnie na pomysł, by owe obiektywne aluzje, jakie czynią marzenia senne, wykorzystać w formie przedmiotu medytacji. O ile w ogóle praktykuje się dziś dawną sztukę medytacji, to tylko w pewnych kręgach religijno-filozoficznych, ale mamy tu do czynienia z medytacją nad czymś, czyli nad subiektywnie wybranym przez medytującego czy nad przedłożonym mu przez mistrza tematem, z czym mamy na przykład do czynienia w Ćwiczeniach duchownych św. Ignacego Loyoli albo w pewnych praktykach teozoficznych pozostających pod wpływem praktyk indyjskich. Metody tego rodzaju mają jedynie tę wartość, że przyczyniają się do większego skupienia i wzmocnienia świadomości, nie mają zaś żadnego znaczenia, jeśli chodzi o syntezę osobowości. Wręcz przeciwnie, służą one chronieniu świadomości przed  nieświadomością i do tłumienia tej ostatniej, toteż pod względem medyczno-terapeutycznym można je brać pod uwagę jedynie w tych wypadkach czy stanach, gdy pojawia się zagrożenie, iż świadomość zostanie zalana przez treści nieświadome, a zatem gdy pojawia się niebezpieczeństwo wystąpienia epizodu psychotycznego.

Medytacja i kontemplacja cieszą się na Zachodzie tak w ogóle złą sławą. Uważa się je za szczególnie naganną formę spędzania wolnego czasu czy za chorobliwe przejawy zapatrzenia się w siebie. Człowiek Zachodu nie ma czasu na samopoznanie, nie sądzi również, by mogło ono służyć jakiemuś rozsądnemu celowi. No bo – jak się z góry zakłada – nie warto poznawać samego siebie, skoro i tak można łatwo poznać, kim się jest. Człowiek Zachodu wierzy wyłącznie w działanie, nie pyta o podmiot działania, które ocenia się podług zbiorowo wartościowanych dokonań. O tym, że istnieje psyché nieświadoma, publiczność wkrótce już będzie lepiej poinformowana niż autorytety w tej dziedzinie, ale ciągle jeszcze nie wysnuto wniosków z faktu, że człowiek Zachodu staje w obliczu samego siebie jako ktoś obcy i że samopoznanie jest jedną z najtrudniejszych, najbardziej wymagających sztuk.  Skoro medytacja zajmuje się obiektywnymi, spontanicznie uświadomionymi  wytworami nieświadomości, to oznacza to, że jednoczy treści świadome z „nieświadomymi”, a zatem obejmuje takie treści, które nie wynikają ze świadomego łańcucha przyczynowego, lecz – jak się wydaje – powstały w wyniku procesu nieświadomego. Nie możemy znać psyché nieświadomej, gdybyśmy ją bowiem znali, byłaby ona świadoma. Jedynie przypuszczamy jej istnienie, znamy bowiem dobre powody po temu. Część treści nieświadomych istnieje na zasadzie projekcji, ale projekcja jako taka nie podlega poznaniu; gwoli stwierdzenia projekcji, potrzeba medytacji, czyli krytycznej introspekcji z jednej strony, z drugiej zaś możliwie najbardziej obiektywnego poznania obiektu. Jeśli ma dojść do anamnezy stanu inwentarza oddanego do dyspozycji podmiotu, niezbędne jest zrozumienie projekcji jako takich, albowiem zafałszowują one naturę obiektu, poza tym zawierają fragmenty wchodzące w skład własnej osobowości podmiotu, powinny przeto ulec integracji. Mamy tu do czynienia z jednym z najważniejszych rozdziałów długotrwałego procesu samopoznania. W sytuacji, gdy za sprawą projekcji indywiduum w niedopuszczalny sposób uwikłane zostało w coś obcego, Gerardus Dorneus nie bez racji poleca zachować bez mała ascetyczną postawę wobec świata gwoli uwolnienia duszy ze stanu uwikłania i uwięzienia w świecie. Pomaga w tym „duch”, czyli pęd do poznania samego siebie, i to poza wszelkim złudzeniem spowodowanym przez projekcję.

A zatem unio mentalis ujęta w języku alchemicznym i psychologicznym stanowi akt „cognitio sui ipsius”, akt samopoznania. Atoli – wbrew współczesnym uprzedzeniom – poznanie samego siebie nie jest równoznaczne z wiedzą o „ja”, alchemik pojmuje bowiem Jaźń jako substancję niewspółmierną wobec „ja”, ukrytą w ciemnościach ciała – substancję tożsamą z imago Dei. Pogląd ten w pełni się pokrywa z indyjską ideą Puruszy-Atmana. Psychiczne przygotowanie magisterium – w tej formie, w jakiej przedstawia to Gerardus Dorneus – oznacza zatem niezależną od wpływów Wschodu próbę wdrożenia odpowiadającego ideom wielkich filozofii Wschodu procesu zjednoczenia przeciwieństw – próbę ustanowienia w tym celu zasady wolnej od przeciwieństw, podobnej do Atmana czy Dao.  Gerardus Dorneus określa tę zasadę mianem substantia caelestis – dziś mówilibyśmy tu raczej o zasadzie transcendentalnej. Owo „unum” to „nirdvandva” (wolne od dwojakości, wolne od przeciwieństw), podbnie jak Atman (Jaźń).

C.G.Jung (Misterium Coniunctionis)